REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

Cierpienia Młodego Ojca

Gdy w 2011 roku kończyły się wakacje ogarnęło mnie przygnębienie i to nie tylko z powodu końca lata, ale głównie dlatego, że moja córka miała iść do przedszkola. Cierpiałem jak główny bohater „Cierpienia młodego Wertera” Goethego, a może nawet moje cierpienie było wielkie jak cała moja klasa ze szkoły średniej, która z bólem i cierpieniem na twarzach próbowała przez tę książkę przebrnąć. W każdym razie ogarnęły mnie wątpliwości czy to dobrze, że moja trzyletnia córka zostanie rzucona w wir nauki i przedszkolnego życia. Wielu mnie „pocieszało” mówiąc „musi się nauczyć żyć w grupie”, „musi wyjść do innych dzieci”, „musi się uodpornić na wirusy i choroby” , musi, musi , musi…. Z tym, że takie rady dostawałem od ludzi, którzy sami byli wychowywani przez babcie i dziadków, a ich dzieci też głównie korzystały z dobrodziejstw kochających dziadków! Aż strach pomyśleć co się będzie działo, gdy przyszłym babciom i dziadkom przyjdzie pracować do 67. roku życia!

Jednak PRL mimo swoich absurdów i haseł typu „Wszystkie dzieci nasze są”, miał jedną dużą zaletę. Przedszkola były wszędzie, często przy zakładach pracy, poza tym co ważne i co często podkreślają dzisiejsze babcie, gdy dziecko chorowało nigdy nie było problemem z braniem zwolnienia, żeby chorym dzieckiem się opiekować. Tak to rozdarty między rozterkami a radością z faktu, że moja córka dostała się do przedszkola wyszło, że córka  jednak musi iść się integrować. Bo dzisiaj kiedy świat pędzi jak szalony i każdy jest zajęty trudno jest znaleźć kogoś kto może poświęcić więcej, niż godzinę twemu dziecku – dlatego przedszkole jest często jedynym i najlepszym rozwiązaniem.
 
Tymczasem w nocy miałem koszmary, że moja córka zacznie chodzić w przedszkolu  na…wagary! Rano zlany potem tłumaczyłem sobie, że to tylko nierealny koszmar, i że… przecież jeszcze parę lat (mam nadzieję) będę wolny od takich problemów, i oby jak najdłużej! Z początkiem września moja córeczka poszła do przedszkola nr 14, w bloku 77. Nigdy nie byłem przesądny, ale pierwszego dnia pomyślałem sobie, że jeśli 7 jest szczęśliwą liczbą to dwie siódemki wróżą podwójne szczęście! Później poszło już klasycznie i zgodnie z przewidywaniami – walka przed wyjściem do przedszkola.
 
Każdego ranka córka prośbą, płaczem próbowała wymusić na nas rodzicach, żeby jednak jej do przedszkola nie wysyłać! Serce mi się krajało, tym bardziej, że pamiętam sam siebie, że jako sześciolatek nie chciałem chodzić do przedszkola, a i zdarzało się, że na odcinku 500 m jakie dzieliło mój dom od przedszkola nagle mówiłem do mamy „sikuuuuuu”. Wtedy biedna mama ciągnęła mnie do cioci, która mieszkała dokładnie w połowie drogi i gdy przed ciocią żaliła się ile nerwów ją kosztuje prowadzanie mnie do przedszkola ja w tym czasie przez okno w łazience (dom parterowy, podaję tak dla jasności)… uciekałem do domu!
 
Po trzech dniach pobytu córki w przedszkolu zaczynał się następny etap – choroby! I tak już było cały czas trzy dni w przedszkolu dwa tygodnie w domu. Ale z czasem zaczęliśmy bić rekordy – 5 dni w przedszkolu! A do rodzinnej księgi rekordów Guinessa zapisaliśmy 8 dni w przedszkolu plus 2 dni weekendu razem 10 dni bez chorowania! To było już coś! 
Tu czas przejść do samego przedszkola. Oczywiście oprócz cierpień emocjonalnych przed wysłaniem córki do przedszkola, jak każdy rodzic zastanawiałem się jak będzie z cierpieniami ekonomiczno-finansowymi, które z początkiem roku przedszkolnego czekały na wystraszonych rodziców! Wciąż mówiło się o zmianach i dodatkowych kosztach jakie spadną na rodziców. Okazało się, że jednak w naszym przedszkolu wszystko pod tym względem układa się dobrze. Prawdziwym sprawdzianem była impreza wigilijna. Byłem pod wrażeniem i chyba nie tylko ja, jak sprawnie została zorganizowana Wigilia w przedszkolu. Bez żadnych dodatkowych kosztów (tylko ze składek na komitet rodzicielski) zostały zakupione prezenty dla dzieci. Myślałem, że to będą tylko jakieś słodycze, ale ku mojemu zaskoczeniu i radości dzieci, chłopcy dostali super wyścigowe samochody, a dziewczynki plecaki, małe maskotki i słodycze. Pani dyrektor mówiła mi, że to głównie zasługa rodziców z komitetu rodzicielskiego. Ale na pewno zorganizowanie mini kolacji to już zasługa pań pracujących w przedszkolu. Trzeba również pochwalić pomysł, żeby dzieci występowały w strojach, które dostały w przedszkolu. Po pierwsze, żadne dziecko się nie wyróżniało, i co ważne rodzice nie musieli kupować ubrań (korony, skrzydła),  które często są strojami na raz. Przed Wigilią moja córka chorowała, więc nie wiedziałem, że potrzebne są białe rajstopki, nie było to jednak problemem, gdyż rajstopki takie dostaliśmy, a do tego panie kucharki z panią intendentką przebierały moją córkę, żeby nie spóźniła się na przyjście św. Mikołaja. 
Równie sprawnie i bez dodatkowych obciążeń dla rodziców odbył się bal karnawałowy w dniu 14 lutego. Wszystko przebiegało pozytywnie i… najważniejszy był uśmiech na twarzy mojej córki. Nie mogę zapomnieć jeszcze o Dniu Babci i Dziadka organizowanym w przedszkolu – mimo braków kadrowych przedszkole poradziło sobie z tą naprawdę dużą imprezą. A duma na twarzy babć i dziadków byłą najlepszym dowodem na to, że impreza się udała.
 
W nowym roku szkolnym 2012/2013 było już dużo łatwiej z chodzeniem córki do przedszkola: poszła do grupy „średniaki” co napawało ją dumą i wyższością nad maluchami z „maluchów”. Doszła też nowa nauczycielka: Pani Beatka (przepraszam za poufałość). Wróciły tylko „zmory przeszłości”, czyli choroby, a w konsekwencji przymusowe  wolne i „odzwyczajenie od przedszkola”. I znowu rano ciężko się wybrać do przedszkola. A może za bardzo rozpieszczam córkę? Tak myśl przebiegła mi przez głowę. Ale kogo mam rozpieszczać! Poza tym mam nadzieję, że te notatki posłużą mi w przyszłości jako dowód, gdy córka będzie nastolatką, i gdy zarzuci mi, że „nie rozumiesz młodzieży i nigdy nie mogłam na ciebie liczyć”. 
 
Wracając jednak do przedszkola. Powinienem zakończyć hasłem, że tradycja zobowiązuje, gdyż przedszkole nr 14 jest najstarszą tego typu placówką w Zgierzu. Dokładnie zaczęło funkcjonować 15 lutego 1945 roku. Placówka oprócz zajęć zajmowała się również dożywianiem dzieci, co w tym trudnym powojennym czasie było bardzo ważne. Początkowo przedszkole mieściło się na ulicy Średniej 3 (dziś ul. Rembowskiego), następnie zostało przeniesione na ulicę 17-go stycznia (dziś ul. Długa). W bloku nr 77 przedszkole funkcjonuje od 1980 roku. Wtedy też został nadany numer przedszkola „14”. Tak jak pisałem wyżej przedszkole zostało otwarte 15 lutego 1945 roku, czyli niedługo będzie obchodziło 68. urodziny. Z tej okazji wszystkiego najlepszego i przynajmniej 100 lat. Paniom pracującym w przedszkolu życzę, żeby nie musiały pracować do 67. roku życia, ale z drugiej strony, żeby rodziło się jak najwięcej dzieci i żeby przedszkola były pełne. W innym wypadku przyjdzie następnym pokoleniom pracować do 76. roku życia! 
Dlatego pamiętajmy wszyscy: „Wszystkie dzieci nasze są”!
 
 

Inne

Ciekawe artykuły